BAŁKANY 2010 r.


Dzień 1 – W drodze do Budapesztu i Budapeszt


Pierwszy dzień wyprawy i pierwszy cel – Budapeszt, do którego wiodła nas droga długa i – jak się okazało - z przygodami. Wyjeżdżamy o 2:20 w nocy z zawołaniem „ahoj przygodo!” :-). To zawołanie okazało się prorocze. Jeszcze przed wyjazdem przeprowadziliśmy burzę mózgów na temat trasy, którą będziemy się poruszać w Polsce, bo z uwagi na szalejącą powódź część dróg, a zwłaszcza te na południu były nieprzejezdne. Na bieżąco obserwowaliśmy poziom rzek, stany alarmowe i byliśmy częstymi gośćmi na stronie Generalnej Dyrekcji Dróg Krajowych i Autostrad (pozdrawiamy :-) ). Ostatecznie, drogą eliminacji, zdecydowaliśmy, że pojedziemy przez Tarnów, Jasło i Duklę na przejście ze Słowacją w Barwinku. Droga początkowo biegła bez przeszkód. Już w Pilźnie witają nas jednak pierwsze znaki o zorganizowanym z powodu powodzi objeździe do Jasła. Nie mając wyjścia zbaczamy z wcześniej ustalonej trasy i jedziemy drogą, którą wskazują. Cóż, znaki mówiące o powodzi i objeździe w pewnym momencie się skończyły, więc wpadliśmy na genialny pomysł, że skręcimy w boczną drogę prowadzącą do Kamienicy Dolnej, skrócimy sobie w ten sposób objazd i na pewno ominiemy zalane tereny. O my naiwni ;-). Nie wiedząc jeszcze co nas czeka przedzieraliśmy się mozolnie przez górskie wioski, mijając liczne ślady powodzi: zerwane mostki, wyrwy w jezdni i zalane podwórka, a to wszystko przez mały niepozorny strumień. Wreszcie dotarliśmy do Kamienicy Dolnej. A tam niespodzianka - dalsza droga do Jasła nieprzejezdna, na jezdni szlaban, a wokół niego liczne autobusy. Domyśliliśmy się, że nie mogą jechać dalej i w tym miejscu czekają na pasażerów z odciętych od świata wiosek. Stoimy i my przed tym szlabanem zastanawiając się co robić. Dalej tą drogą nie pojedziemy, to pewne. Jeden z kierowców autobusów poradził nam abyśmy pojechali do miejscowości Frysztak, a potem na przejście graniczne w Barwinku przez Krosno omijając Jasło. Rada była dobra, tylko że oznaczała powrót tą samą trasą, którą dopiero co przyjechaliśmy. Nie było wyjścia i musieliśmy z niej skorzystać. Za Krosnem kolejna „miła” niespodzianka – droga przez Duklę zamknięta. I znów objazd. Tym razem przez Rymanów i Szklary do Tylawy. Wszystkie te wycieczki po lokalnych wioskach sprawiły, że na przejście w Barwinku dotarliśmy dopiero ok. godz. 7.00. Ale za to wschód słońca obejrzeliśmy jeszcze na ojczystej ziemi … ;-)

Wschód słońca, jeszcze w Polsce

Wjeżdżamy na Słowację. Tam na szczęście droga biegnie sprawnie i jadąc autostradą przez Preszov i Koszyce (winieta miesięczna 9,90 euro) szybko dojeżdżamy do granicy Słowacja – Węgry w Milhost. Na Węgrzech na pierwszej stacji paliw kupujemy czterodniowe winiety (1530 forintów) i wybieramy trasę przez Miszkolc. Tam znów oglądamy skutki powodzi - domy otoczone workami z piaskiem, woda stojąca na podwórkach i polach. Jeszcze kilka dni wcześniej ta część autostrady była zamknięta, ale nam udało się już przejechać bez przeszkód. Do Budapesztu dotarliśmy ok. 13:30. i od razu udaliśmy się do zarezerwowanego wcześniej hotelu LUNA. Hotel w porządku, położony poza centrum, ale w fajnej okolicy. Co prawda trafiliśmy do pokoju umieszczonego w części gospodarczej, z pralnią za ścianą i darmową sauną w pokoju, ale miało to swój urok :-). Koszt dwuosobowego pokoju ze śniadaniem – 30 euro.
Hotel LUNA

Po rozpakowaniu – wyprawa do centrum. I tu przygód ciąg dalszy. Z internetowej strony hotelu wiedzieliśmy, że do centrum można dotrzeć bezpośrednim tramwajem z położonego niedaleko przystanku. Okazało się jednak, że ta właśnie linia tramwajowa jest częściowo w remoncie i czeka nas przeprawa z przesiadką do zastępczego autobusu. Niby nic trudnego, ale pamiętajmy, że jesteśmy na Węgrzech i mówią tu w języku, którego nikt nie rozumie ;-). Już sama lektura rozkładu jazdy wprawiła nas w osłupienie – to było nie do rozszyfrowania. Na szczęście informację o autobusach zastępczych znaleźliśmy też po angielsku i wszystko stało się jasne. Druga zagadka – jak skasować bilet w tramwaju? Przyzwyczajeni do automatycznie działających kasowników, tu napotykamy relikt z minionej epoki zapamiętany przez nas z czasów wczesnej podstawówki. Niezrażeni tym wkładamy bilet, czekamy, a tu nic. Po prawej stronie widzimy tajemniczą wajchę, ale lekkie pociągnięcie za nią też nie pomaga. Wsparcie tubylca okazało się niezbędne :-). Pokazał nam, że owszem trzeba pociągnąć za wajchę, ale z całej siły, nie obawiając się o zniszczenie mienia publicznego.

Po dotarciu do centrum Budapesztu zaliczyliśmy wszystkie obowiązkowe punkty.

Na początek oczywiście najsłynniejszy budynek węgierskiej stolicy - Parlament. Położony nad samym Dunajem 270 - metrowy budynek robi niesamowite wrażenie. Najlepiej prezentuje się z przeciwnego brzegu rzeki i tam też ustawiliśmy się na sesję fotograficzną ;-).
Budynek parlamentu

Skoro już byliśmy po zachodniej stronie Dunaju to na kolejny punkt zwiedzania wybraliśmy Wzgórze Zamkowe (Var – hegy) i znajdujące się tam: Basztę Rybacką, Kościół Macieja i Budzyński Pałac Królewski. Wdrapanie się na Var – hegy dało nam nieźle w kość. Szliśmy trochę po omacku, klucząc między budynkami i usiłując odnaleźć na mapie skomplikowane nazwy mijanych ulic, a wszystko to przy temperaturze sięgającej 35 C. Wreszcie zza zakrętu wyłoniły się wieżyczki wyglądające jakby przeniesiono je prosto z bajki Disneya i okazało się, że dotarliśmy do pierwszego celu, a przed nami Baszta Rybacka. Zbudowana na początku XX-wieku na miejscu dawnych murów miejskich pełni funkcję punktu widokowego i faktycznie widoki, jakie rozciągają się z niej na drugą stronę Dunaju są niesamowite. A z rybakami baszta ma tylko tyle wspólnego, że prawdopodobnie miejsce to w średniowieczu bronione było przez cech rybacki.
Zza zakrętu wyłania się Baszta Rybacka
Baszta rybacka
Baszta rybacka
Pomnik pierwszego władcy Węgier

Tuż obok Baszty Rybackiej położony jest Kościół Macieja (Matyas templom) – jeden z najważniejszych i najbardziej znanych kościołów węgierskich. Nas zachwyciła niesamowita mozaika jego dachu.
Kościół Macieja
Koronkowe zdobienia wież kościoła Macieja
Węgierski przystanek obok kościoła Macieja

Wędrując dalej docieramy do Budzyńskiego Pałacu Królewskiego (Budai Kiralyi Palota). Wejścia na dziedziniec strzeże mosiężna brama, na której przycupnął czarny kruk rodem z Akademii Pana Kleksa ;-). Budzyński Pałac Królewski to cały kompleks budynków powstałych w XVIII, a rozbudowanych w XIX wieku. Dziś mieści się tam Węgierska Galeria Narodowa, Muzeum Historii Budapesztu i Biblioteka Narodowa. Na dziedzińcu odnaleźć można fontannę Macieja, przedstawiającą smutną historię miłości pięknej dziewczyny z ludu do króla Macieja Korwina. Z drugiej strony pałacu tradycyjnie już rozpościera się piękny widok na Dunaj.
Trakt prowadzący do Budzyńskiego Pałacu Królewskiego
"Kruk Mateusz" przycupnął na bramie wejściowej
Dziedziniec Budzyńskiego Pałacu Królewskiego
Fontanna Macieja
Widok ze wzgórza zamkowego na Dunaj

Nie marnując czasu szybko decydujemy, że pora przeprawić się na drugą stronę Dunaju, aby zobaczyć wschodnią część miasta. W Budapeszcie jest siedem mostów drogowych i dwa kolejowe, my na naszą pieszą przeprawę wybieramy najpiękniejszy i najsłynniejszy most łańcuchowy im. Szechenyiego. Jego budowę, zainicjowaną przez hrabiego Szechenyiego zakończono w 1849 roku i był to tamtym czasie jedyny most łączący dwa oddzielne wówczas miasta – Budę i Peszt. Każdy musiał uiszczać opłatę za przejście, dziś spaceruje się nim bezpłatnie ;-). Most Szechenyiego zrobił na nas niesamowite wrażenie, nie bez powodu uchodzi za arcydzieło sztuki inżynieryjnej. Wrażenie robi też piesza przeprawa po moście, bo pomimo jego potężnej, stalowej konstrukcji przejeżdżające samochody powodują, że cały drży i kilka razy mieliśmy wrażenie, że za chwilę wraz z nim wpadniemy w odmęty Dunaju.
Zbliżając się do mostu
Most łańcuchowy widziany od strony Budy
Most Szechenyiego

Po zejściu z mostu po drugiej stronie Dunaju wita nas majestatyczny budynek Gresham Palace, w którym dziś mieści się jeden z najbardziej luksusowych hoteli w mieście. Za cel wędrówki po tej stronie Budapesztu wybieramy dziwnie brzmiący Vorosmarty ter, czyli najpopularniejszy plac miasta, gdzie zbiegają się liczne deptaki, a wśród nich najsłynniejszy - Vaci Utca (ulica Vaci). Gdy dotarliśmy na plac na własne oczy (i uszy) mogliśmy się przekonać o popularności tego miejsca. Tłumy ludzi, mnóstwo obleganych kawiarnianych i restauracyjnych stolików i dobiegająca z każdej strony muzyka – dla ceniących klasykę koncert wiolonczelistów, dla wielbicieli współczesności - chłopcy tańczący break dance przy podkładzie z boomboxa. Jedna wielka kakofonia dźwięków.
Plac Vorosmarty, koncert u stóp pomnika Mihaly'a Vörösmarty'ego

Na koniec decydujemy się jeszcze na wędrówkę do nieodległej Wielkiej Synagogi (Nagy Zsinagoga). Faktycznie budapesztańska synagoga jest największą w Europie i drugą co do wielkości na świecie – po synagodze nowojorskiej. Z uwagi na późną porę nie dostaliśmy się do środka i pozostało nam jedynie podziwianie fasady budynku utrzymanej w bogato zdobionym, bizantyjskim stylu. Na dziedzińcu znaleźliśmy za to ciekawy pomnik w kształcie wierzby płaczącej. Jak się okazało, każdy listek zawiera nazwisko jednej rodziny zamordowanej w budapesztańskim getcie w czasie II wojny.
Wielka synagoga
Wielka synagoga (fot. M&M)
Pomnik pamięci rodzin z budapesztańskiego getta (fot. M&M)

Jeżeli chodzi o zwiedzanie to trzeba dodać, że choć nie było jej w planie, to z każdej strony obejrzeliśmy monumentalną Bazylikę św. Istvana - odpowiedź Budapesztu na Bazylikę św. Piotra w Rzymie. W którąkolwiek stronę się nie ruszyliśmy musieliśmy obok niej przechodzić ;-).
Bazylika św. Istvana

Natknęliśmy się też na zbiorowe oglądanie meczu Anglia-USA z mistrzostw świata w RPA podczas pikniku na trawie.
Mecz Anglia-USA na mistrzostwach świata w RPA

Wieczorem czas na węgierską kolację. Niespodziewanie szybko udało nam się znaleźć knajpkę. Tym razem obyło się bez dwugodzinnych poszukiwań i rozważań, jak to z reguły mamy w zwyczaju :-). Być w Budapeszcie i nie spróbować tradycyjnego gulaszu węgierskiego to jak być w Rzymie i nie widzieć papieża. Podczas lektury menu kelner poinformował nas, że tradycyjny gulasz węgierski podawany jest z kluskami „galuska”, więc wierni tradycji taki sobie zażyczyliśmy. Otrzymaliśmy dania, które w niczym nie przypominały tradycyjnego gulaszu węgierskiego z naszych wyobrażeń. Były to kawałki mięsa podane z kluskami wyglądającymi jak kluski lane. Trzeba jednak przyznać, że były bardzo smaczne. Ale i tak po trudach zwiedzania wszystkim najbardziej smakowało węgierskie piwo :-).
Węgierski gulasz

A w drodze powrotnej do hotelu - Budapeszt wieczorową porą.
Parlament z bliska
Budzyński Pałac Królewski
Most Szechenyiego


 
..::.. Wszystkie prawa zastrzeżone ..::.. Kopiowanie i wykorzystywanie treści oraz zdjęć zabronione ..::.. Kontakt ..::..