BAŁKANY 2010 r.


Dzień 17 - Medjugorje, Počitejl, Mostar (Bośnia i Hercegowina)


Po wczorajszym nadprogramowym nocnym spacerze wstajemy już o 4.00 rano i szykujemy się do drogi. Dziś naszym celem jest Bośnia (a właściwie Herzegowina) i czeka nas sporo jeżdżenia. Aby choć trochę skrócić sobie drogę już wcześniej postanowiliśmy przeprawić się promem z Trpanj do Ploše i ominąć w ten sposób górskie drogi półwyspu Pelješac. Prom odpływał o godzinie 6.15, ale nasz gospodarz poradził nam, że trzeba być na miejscu dużo wcześniej. Z Orebića wyjechaliśmy więc już o godzinie 5.00, choć do Trpanj mieliśmy niecałe 20 kilometrów. Rada gospodarza okazała się bardzo cenna, prom był malutkich rozmiarów, a chętnych na popłynięcie nim tylu, że załoga poupychała wszystkie samochody jak sardynki w puszce. W rezultacie nie mieliśmy nawet szans żeby wydostać się z samochodu na pokład pasażerski i całą godzinną przeprawę spędziliśmy śpiąc w aucie.
Granicę chorwacko - bośniacką przekroczyliśmy w miejscowości Vrgorac. W zasadzie gdyby nie wcześniejsze oznaczenia, to nawet nie zauważylibyśmy, że przekraczamy granicę - panowie pomachali nam tylko ręką aby przejeżdżać nie podnosząc nawet wzroku znad gazety. Celem na ten dzień było choćby pobieżne zwiedzenie Hercegowiny i częściowo powrót do miejsc, w których byliśmy już kilka lat wcześniej. Na początek, chyba stały punkt wszystkich polskich wycieczek i pielgrzymek udających się w tamte rejony - Medjugorie ze znajdującym się w centrum kościołem św. Jakuba i Górą Objawień.

Medjugorje - kościół św. Jakuba (fot. M&M)
Figura Chrystusa w przykościelnym parku (fot. M&M)
Figura Matki Bożej na Górze Objawień (fot. M&M)
Krzyż na Górze Objawień

Drugi punkt programu obejmował zobaczenie wodospadów Kravice. Problem był tylko jeden - nie wiedzieliśmy gdzie się one znajdują. Mieliśmy tylko jakieś mgliste wskazówki, że trzeba szukać ich przy trasie prowadzącej z Medjugorie, nieopodal miejscowości Studenci. No więc wyruszyliśmy na poszukiwania. Pierwsze próba zjechania z głównej trasy okazała się nieudana - kierując się znakami pokazującymi kąpielisko (a nuż przy kąpielisku jest wodospad?), minęliśmy dwie malutkie kaskady, wjechaliśmy na wielką górę, rozejrzeliśmy się po okolicy i nie widząc nic ciekawego zjechaliśmy na dół. Druga próba też zakończyła się fiaskiem. Tym razem sugerując się znakiem, który jak się potem okazało wskazywał kierunek na basen, dojechaliśmy do bocznej, piaszczystej drogi przy której mieszkający nieopodal tubylec oferował nam rakiję z wizerunkiem Matki Boskiej i uprzejmie informował, że kaskady to w zupełnie innym kierunku, ale nie potrafił powiedzieć w jakim. Zawróciliśmy i już mocno zdesperowani szukaliśmy dalej. Jadąc wśród wiejskich pól napotkaliśmy przy drodze młodego chłopaka ładującego na samochód jakąś maszynę rolniczą, zagadnęliśmy go i okazało się, że wie gdzie powinniśmy skręcić. Zgodnie z jego wskazówkami wróciliśmy do głównej drogi i po przejechaniu może kilometra zobaczyliśmy wielką jak wół tablicę pokazującą drogę do wodospadów Kravice, których od dwóch godzin tak desperacko poszukiwaliśmy. Dotarliśmy do parkingu, z którego do wodospadów prowadzi około 15-minutowa ścieżka w dół. Idzie się w totalnym skwarze, ale warto. Wodospady są bardzo malownicze i orzeźwiające. Woda była jednak tak lodowata, że śmiałków zażywających kąpieli było niewielu.

Wodospady Kravice
Wokół nas pełno ważek

Po cudach natury przyszedł czas na zabytki architektury miasteczka Počitejl. To stara miejscowość z piękną otomańską zabudową, meczetami i górującymi na wzgórzu ruinami zamku. Od śniadania upłynęło już sporo czasu, więc zdecydowaliśmy zatrzymać się tam na obiad. Trafiliśmy do restauracji Muta Mustafa i był to strzał w dziesiątkę. To domowa knajpka z domową obsługą i domowym jedzeniem serwowanym na ocienionym liśćmi winogron tarasie z cudownym widokiem na okolice. A samo jedzenie - palce lizać. Zamówiliśmy bosnian pie (pita sirnica, zeljanica), co okazało się mini burkami z nadzieniem serowym i szpinakowym oraz sarena dolma - warzywa nadziewane mięsem i ryżem w sosie z ziemniakami. Do tego jeszcze chyba najlepsza sałatka szopska jaką jedliśmy z ziołami i rewelacyjnym sosem. I kawa - parzona w tygielkach i mocna jak szatan. Aż nie chciało się odchodzić od stołu.

Počitejl
Počitejl z "lotu ptaka" (fot. M&M)
Meczet w Počitejl
Pozostałości po twierdzy osmańskiej
Kawa "po turecku" w całej okazałości
Sarena dolma - warzywa nadziewane mięsem
Pita sirnica i zeljanica - trochę jak burek, a trochę nie

Po napełnieniu brzuchów ruszyliśmy w dalszą trasę do miejscowości Blagaj, a konkretnie do znajdującej się na jej końcu tekiji - dawnej siedziby bractwa derwiszowego. Ze skały, na której zawieszona jest tekija wpływa rzeka Buna, a źródło to - jeśli wierzyć miejscowym informacjom - jest największym tego typu w Europie z 43.000 litrów wody wypływającymi z niego w ciągu sekundy. Kupujemy bilety wstępu do tekiji (4 marki bośniackie od osoby) i po opatuleniu się długimi spódnicami i chustami na głowę oraz ramiona wchodzimy do środka, buty zostawiając oczywiście na zewnątrz. W środku można zobaczyć pomieszczenia mieszkalne i modlitewne derwiszów z rozłożonym Koranem i innymi rekwizytami do modlitwy. Dla muzułmańskiej ludności wciąż jest to miejsce modlitw. W tej części kraju zaczęły się już pojawiać meczety i drogowskazy pisane w dwóch alfabetach. Wcześniejsze tereny położone przy granicy zamieszkiwane były przez mniejszość chorwacką i na domach, a nawet nad ulicami powiewały tam chorwackie flagi, zaś w wioskach stały kościoły katolickie. W Blagaju też widzieliśmy dwa kościoły, tyle że bez dachów, bez okien i zamknięte na cztery spusty.

Źródło rzeki Buny obok dawnej tekiji
Dawna Tekija w Blagaju - czyli siedziba Derwiszów
Wewnątrz Tekiji

Około godziny 17.00 dotarliśmy do Mostaru i bez trudu znaleźliśmy pensjonat Pension Rose, w którym już wcześniej zamówiliśmy pokoje. Wyprawa na stare miasto Mostaru wraz z wszystkimi jego zabytkami była oczywiście punktem obowiązkowym. Stary Most - symbol miasta - obejrzeliśmy chyba z każdej strony. Niesamowite wrażenie robią wciąż widoczne ślady wojny - zburzone, opuszczone czy ostrzelane budynki. Na Starym Moście, odbudowanym po tym jak 9 listopada 1993 roku zawalił się pod ostrzałem chorwackich czołgów, umieszczono kamień z napisem "Don't forget 1993". Po przekroczeniu mostu znaleźliśmy się po muzułmańskiej stronie miasta na głównej uliczce handlowej - Kujundžiluc, którą dotarliśmy do meczetu Mehmet Paszy, a wieczór zakończyliśmy tradycyjnym spożywaniem burków zakupionych w ulicznej budce.

Mostar - historyczny most łączący dwie części miasta,
odbudowany po zniszczeniach w czasie ostatniej wojnie na Bałkanach
"Pamiątka" po zbombardowanym starym moście
Wieża ratuszowa w prawosławnej części miasta
Muzułmańska strona Mostaru i Kujundžiluc
Kujundžiluc
Przed meczetem Mehmeta Paszy
Wojenne wspomnienia
Lokalne burki z lokalnej piekarni...
... oraz lokalne, mostarskie piwo





 
..::.. Wszystkie prawa zastrzeżone ..::.. Kopiowanie i wykorzystywanie treści oraz zdjęć zabronione ..::.. Kontakt ..::..