BAŁKANY 2010 r.


Dzień 3 – Przez Macedonię do Grecji


To ciekawe uczucie obudzić się rano i uświadomić sobie, że noc spędziło się na granicy serbsko – macedońskiej. Pobudka zaplanowana była na godzinę 7.00. Szybko ruszyliśmy szukać miejsca na poranną toaletę i śniadanie. Na pierwszej napotkanej, niewielkiej i bardzo lokalnej stacji paliw wypatrzyliśmy łazienkę i ku zdziwieniu tubylców gromadnie wkroczyliśmy do niej z ręcznikami i szczoteczkami do zębów. Cóż, higiena w podróży to podstawa ;-). Na następnej, już większej stacji zorganizowaliśmy przystanek śniadaniowy, bistro oferowało świetną kawę i ogromne słodkie rogale, a co najważniejsze przyjmowali euro. Posileni ruszyliśmy w dalszą trasę po macedońskich autostradach. Opłaty – standardowo – pobierane były na bramkach. Na pierwszej, do której dotarliśmy opłata wynosiła 50 denarów macedońskich. Nie mieliśmy miejscowej waluty, ale okazało się, że nie jest to problemem – zamiast 50 denarów zapłaciliśmy 2 euro i mogliśmy jechać dalej. Zorientowaliśmy się jednak, że nie jest to zbyt korzystny przelicznik i czym prędzej zaczęliśmy wypatrywać miejsca, gdzie można by wymienić walutę. Zatrzymaliśmy się w przydrożnej restauracji i tam wymieniliśmy 10 euro na 600 denarów macedońskich. Okazało się, że obowiązuje stały kurs 60 MKD = 1 euro. Z autostrady zjechaliśmy przed miejscowością Negotino i drogą krajową udaliśmy się w stronę miasteczka Bitola położonego tuż przy granicy z Grecją.

Droga do Bitoli

A na trasie same atrakcje. W pierwszej miejscowości trwał targ brzoskwiń, mijaliśmy wozy wypełnione po brzegi owocami, a cena za skrzynkę wynosiła 150 MKD. Oj, jak żałowaliśmy, że nie możemy ich kupić. Jadąc dalej przebijaliśmy się przez bardzo malownicze pasmo górskie. Zatrzymaliśmy się na krótki postój na jednej z górskich przełęczy, gdzie wzdłuż drogi w rządku, pod zadaszeniem ustawione były liczne kapliczki. Wedle tradycji dobry pielgrzym, który do takiej kapliczki zawita zobowiązany jest dolać oliwy do lampki, a gdy ta zgasła zapalić ją. Może również zostawić datek na zakup oliwy lub lampki, jeśli ich w kapliczce brakuje. Faktycznie w środku kapliczek widzieliśmy pozostawione banknoty i też coś dorzuciliśmy.
Malownicze widoki na drodze do Bitoli
Przydrożne kapliczki
Przydrożne kapliczki
Przydrożne kapliczki

Na kolejny postój zatrzymaliśmy się w miasteczku Bitola. Jeżeli chodzi o ruch uliczny Bitola to zwariowane miejsce. Ludzie wchodzą na ulicę bez zastanowienia, wyjeżdżają rowerami i samochodami bez zatrzymywania, skręcają bez kierunkowskazów – generalnie trzeba mieć oczy dookoła głowy. Przed wjazdem do miasta zalecamy więc odmówienie modlitwy do św. Krzysztofa o wsparcie dla kierowcy ;-). Z Bitoli udaliśmy się na małe przejście graniczne Macedonia – Grecja w Medżitlija. Byliśmy tam o 12.55 i ustawiliśmy się w kolejce do jedynej otwartej bramki – z opisów wynikało, że jest przeznaczona wyłącznie dla obywateli macedońskich, ale skoro pozostałe były zamknięte to wybraliśmy tę. Naszą obecnością wzbudziliśmy małe ożywienie w szeregach macedońskiej służby granicznej. Panowie długo oglądali paszporty, naradzali się między sobą, zadawali nam pytania po macedońsku a po kilkunastu minutach zdecydowali się nas przepuścić. Dziwne, przecież nie odpowiedzieliśmy na żadne z ich pytań :-). Takim oto sposobem wjechaliśmy do Grecji.

Miasteczko graniczne Nikn po greckiej stronie było przeciwnością Bitoli. Nie uświadczyliśmy żywego ducha na ulicy. Jedynie tutejsze bociany dotrzymywały nam towarzystwa.
W Grecji witają nas bociany

Droga do Kalambaki – miejsca docelowego – wiodła przez miasta Florina, Kozina i Grevena oraz masyw górski Hasia. Odcinek Kozina – Grevena przebyliśmy bezpłatną autostradą, pozostałą część trasy dobrze utrzymanymi drogami krajowymi i lokalnymi. Do Kalambaki dotarliśmy o godzinie 16:09, o pomyłka! o godzinie 17:09, gdyż przekraczając granicę zmieniliśmy strefę czasową na godzinę wcześniejszą niż polska. Przestawiliśmy więc zegarki i zameldowaliśmy się w hotelu Odysseon, który na dwie noce zarezerwowaliśmy jeszcze w kraju (cena 45euro za pokój dwuosobowy za dobę). Kalambaka to miasteczko położone u stóp słynnych Meteorów, idealne jako baza wypadowa do zwiedzenia klasztorów.
Wjazd do Kalambaki

Po krótkim odpoczynku udaliśmy się na wieczorny spacer po Kalambace. Najbardziej zaintrygował nas fakt, że w każdym barze, knajpce, kawiarni przesiadywali wyłącznie miejscowi panowie w różnym wieku. Pili kawę, wodę i bardzo rzadko piwo. Zupełnie odmiennie jak w Polsce, gdzie w lokalach przesiadują zazwyczaj młodzi. Za cel spaceru obraliśmy wczesnośredniowieczną katedrę pw. Śmierci Matki Boskiej. Posiadając wyłącznie plan miasta z przewodnika było to dość trudne zadanie. Na początku trochę kluczyliśmy, później zauważyliśmy wieżę katedralną, która wyłaniała się spoza dachów budynków i ruszyliśmy w jej kierunku. Po wspinaczce stromymi uliczkami osiągnęliśmy cel. Kościół był już zamknięty ale za to z tarasu rozpościerał się piękny widok na całe miasteczko. Po spacerze wróciliśmy do hotelu regenerować siły przed jutrzejszym zwiedzaniem klasztorów na Meteorach.
Kalambaka wieczorem
Panorama Kalambaki
Wieża przy katedrze




 
..::.. Wszystkie prawa zastrzeżone ..::.. Kopiowanie i wykorzystywanie treści oraz zdjęć zabronione ..::.. Kontakt ..::..