BAŁKANY 2010 r.


Dzień 2 – Przemierzamy Serbię - Golubac


Rano pobudka o 6.00 i szybkie śniadanie w hotelu. Potem wyjazd w dalszą trasę – do Serbii. Po drodze, przy autostradzie za Budapesztem, wypatrzyliśmy jeszcze węgierskie Tesco i zatrzymaliśmy się na małe zakupy. Do granicy węgiersko – serbskiej w Roszke – Horgos dojechaliśmy o godz. 11:30. Na przejściu nie mieliśmy żadnych problemów, obie bramki przekroczyliśmy w 15 minut, a sprawdzanie bagażu było formalnością i sprowadzało się do otworzenia i zamknięcia bagażnika. Od razu za przejściem wymieniliśmy walutę - 40euro na 4000 dinarów serbskich.

Pierwsze co zobaczyliśmy w Serbii to niekończące się pola z makami. Znacznie zwiększały one atrakcyjność okolicy, która poza tym nie powalała swym wyglądem :-). Płaskie pola i autostrady w budowie. Jeżeli chodzi o serbskie autostrady to przypominają one raczej nasze drogi krajowe, z reguły był to jeden pas dla każdego kierunku ruchu. Opłaty – pobierane na bramkach - nie odbiegały jednak od europejskiej średniej ;-). My jechaliśmy czterema płatnymi odcinkami:
Subotica – Novi Sad 330 Din
Novi Sad – Belgrad 240 Din
Belgrad – Pozarevac 190 Din
Pozarevac – Nisz 550 Din

Pola z makami
Mkniemy przed siebie autostradą

Jechaliśmy trasą na Belgrad przez Novi Sad. Przed Belgradem przekraczaliśmy Dunaj jadąc po najdłuższym moście zbudowanym przez tę rzekę. Całkowita jego długość wynosi ponad 2,2km i ponieważ nie ma on oficjalnej nazwy mówi się na niego Most kod Beške (most obok Beške). W dole widać było podniesiony stan wody i podtopione drzewa, których czubki wystawały z rzeki – fala powodziowa dotarła i tutaj. Na trasie towarzyszyło nam Radio Focus i lecąca w nim świetna ludowa serbska muzyczka. Do Belgradu wjechaliśmy ok. godz. 15:00. Zgodnie z ostrzeżeniami umieszczonymi na różnych forach podróżniczych pozamykaliśmy w samochodzie wszystkie drzwi i bagażnik, kurczowo trzymając przy sobie co cenniejsze przedmioty. Ku naszemu zdziwieniu żadne dzieci nie wieszały nam się u klamek samochodów, co więcej żadne dziecko w ogóle nie pojawiło się na naszej trasie :-). Przeczytane przez nas wcześniej forumowe opowieści okazały się mocno przesadzone. Nie mieliśmy w planach zwiedzania Belgradu więc przejechaliśmy bez postoju przez miasto oglądając je tylko przez okna samochodu. Chociaż autostrada prowadzi przez środek serbskiej stolicy to nam udało się przejechać sprawnie. Może dlatego, że była niedziela, a może dlatego że akurat w czasie naszego przejazdu reprezentacja Serbii grała mecz na MŚ w piłce nożnej w RPA.
Przejazd przez Belgrad

Za Belgradem zmienił się krajobraz, pojawiły się góry i lasy. Na jednym z postojów od handlującego pod drzewkiem tubylca zakupiliśmy worek brzoskwiń za jedyne 1 euro. Smakowały obłędnie :-).

W Serbii zaplanowaliśmy zwiedzenie twierdzy Golubac. Aby tam dotrzeć zjechaliśmy z autostrady do miasteczka Pożarevac i mijając kolejne wioski kierowaliśmy się w stronę rumuńskiej granicy. Serbskie wioski od polskich różniły się tylko tym, że zamiast kościołów stały tam cerkwie.

Twierdza Golubac leży nad Dunajem, ok. 4 km za miejscowością o takiej samej nazwie. Dunaj stanowi tu naturalną granicę między Serbią a Rumunią. Gdy dojechaliśmy na miejsce nasz samochodowy termometr pokazywał 35 C, zero wiatru – totalny skwar. Na szczęście fala powodziowa na Dunaju nie dotknęła twierdzy. Nie zrażeni pogodą wyruszyliśmy więc na oglądanie i fotografowanie. Twierdza Golubac powstała na początku XIV wieku i ze względu na swoje strategiczne położenie wkrótce stała się najważniejszą twierdzą na Dunaju. Legenda głosi, że podczas jej obrony przed Turkami w czerwcu 1428 roku zginął tu słynny polski rycerz Zawisza Czarny. Dzisiaj twierdza to malowniczo położone ruiny, przez które, co najciekawsze, przebiega droga. Ruiny są ogólnodostępne i bez przeszkód można się po nich poruszać. Udało nam się odnaleźć źródełko Zawiszy Czarnego i tablicę pamiątkową, która - jak się okazało - została ufundowana przez miejscową gminę i harcerzy z Kielc :-).
Twierdza Golubac
Twierdza Golubac (fot. M&M)
Dunaj przy twierdzy Golubac
Tablica upamiętniająca Zawiszę Czarnego
Droga przez twierdzę
Twierdza Golubac
Mieszkaniec twierdzy Golubac
Twierdza Golubac
Droga wśród skał tuż za twierdzą Golubac (fot. M&M)

Aby miło zakończyć pobyt w tym zakątku Serbii udaliśmy się na kolację do małej, lokalnej knajpki o nazwie Stil położonej nad samym Dunajem kilka kilometrów za twierdzą. Wybraliśmy miejscowe dania: cevapci oraz domowa kobasica podawane z frytkami domowej roboty oraz sałatką szopską. Cevapci to mielone grillowane kotleciki, natomiast domowa kobasica okazała się długaśną, domową i bardzo pikantną kiełbasą podawaną z grilla. Wszystko smakowało wybornie. Naszą obecnością utrudniliśmy nieco pracę kelnerowi, chociaż okazało się, że serbski i polski są tak podobne, że nie było przeszkód w dogadaniu się pomimo, że każdy mówił w swoim ojczystym języku.

Sałatka szopska
Domowa kobasica
Cevapci i sałatka

Kolacja trochę postawiła nas na nogi, bo przed nami była dalsza trasa. Najpierw musieliśmy dotrzeć do autostrady – wybraliśmy inną drogę niż ta, którą przyjechaliśmy do Golubaca i była to dobra decyzja. Kierując się w stronę miejscowości Lješnica mijaliśmy pięknie położone wioski. W pewnym momencie nieoczekiwanie skończył się asfalt. Nie mieliśmy wyjścia i ruszyliśmy dalej drogą gruntową przez lasy, a czas umilały nam wesoło świerkające ptaszki ;-). W takich miłych okolicznościach przyrody dotarliśmy w końcu do cywilizacji a następnie do autostrady.
Gdzie się podział asfalt?

Dalszy plan zakładał, że jedziemy autostradą jak najdalej w stronę granicy z Macedonią, a gdy już padniemy z sił zatrzymujemy się na nocleg albo w przydrożnym motelu albo na parkingu, jeśli nie znajdziemy żadnych miejsc noclegowych. Jechaliśmy więc sobie wesoło, minęliśmy miejscowość Nisz i gdy zdecydowaliśmy, że czas na postój okazało się, że nie będzie to takie łatwe. Za miejscowością Nisz nie napotkaliśmy żadnych sensownych moteli ani parkingów, na których dałoby się bezpiecznie zatrzymać. Stacje benzynowe, pod które podjeżdżaliśmy były albo zamknięte albo oblegane przez lokalnych mężczyzn, którzy w środku nocy pijąc wódkę grali w karty. Nie były to sprzyjające warunki na nocleg w samochodzie :-).

I tak po kilku nieudanych próbach okazało się, że jesteśmy tylko 70km przed granicą serbsko-macedońską. Postanowiliśmy więc, że jedziemy do Macedonii, a nocleg w Serbii odpuszczamy, zwłaszcza, że teren po którym jechaliśmy był już w bardzo bliskiej odległości od Kosova i stwierdziliśmy, że lepiej będzie go jak najszybciej opuścić. Na przejście graniczne Serbia – Macedonia w Miratovac dotarliśmy o godz. 2:45 w nocy. Pomimo, że przed nami stało tylko kilka samochodów i odprawa była szczątkowa wszystko trwało 40 minut.
Przejście graniczne Miratovac

Po przekroczeniu granicy stwierdziliśmy, że dalej nie jedziemy, zatrzymaliśmy się na parkingu przy punktach spedycyjnych, macedońscy policjanci pili kawę w biurze, a my poszliśmy spać :-). Infrastruktura była tam niestety kiepska – toaleta w trawie, woda do mycia w butelce. Ale daliśmy radę :-). I tak zakończył się nasz pobyt w Serbii.



 
..::.. Wszystkie prawa zastrzeżone ..::.. Kopiowanie i wykorzystywanie treści oraz zdjęć zabronione ..::.. Kontakt ..::..