- Wstęp
- Przygotowania
- Budapeszt
- Golubac - Serbia
- Macedonia
- Kalambaka i Meteory
- Delfy i Osios Lukas
- Olimpia i droga do Methoni
- Methoni
- Methoni - Drugi dzień
- Ateny
- Methoni - trzeci dzień
- W drodze do Macedonii
- Ochryda - Macedonia
- Kruje - Albania
- Zatoka Kotorska - Czarnogóra
- Dubrownik - Chorwacja
- Orebić, Korčula
- Medjugorje, Počitejl, Mostar - Bośnia i Hercegowina
- Split
- Primosten
- Szybenik, Slunj
- Wracamy do kraju
BAŁKANY 2010 r.
Dzień 11 – W drodze do Macedonii
O godzinie 5:30 rano wyruszyliśmy z Methoni. Mieliśmy przed sobą bardzo długą trasę do Macedonii i dlatego zdecydowaliśmy się na tak wczesną pobudkę. Już gdy wyjeżdżaliśmy, pomimo iż było ciemno, czuć było, że zmienia się pogoda i nadciągają nad Grecję chmury. I tak faktycznie było. Na trasie najpierw zaskoczyła nas drobna mżawka, a potem gdy przejeżdżaliśmy przez Most Posejdona oberwanie chmury. Czegoś takiego w słonecznej Grecji w czerwcu się nie spodziewaliśmy.

Most Posejdona w nawałnicy
Droga do granicy była długa i męcząca. Przed Metsovem skończyła się autostrada i dalsza trasa do Greveny wiodła przez górskie drogi, które pewnie były bardzo malownicze, ale na nasze nieszczęście ciągnęły się niemiłosiernie długo, jazda nimi doprowadzić mogła do choroby morskiej i palpitacji serca co mniej zaprawionych w bojach podróżników. Poza tym TIR-y i pasące się prawie na jezdni krowy znacznie spowalniały przejazd. Temperatura powietrza spadła do 11 stopni i również nie nastrajała nas pozytywnie. Dodatkowym problemem okazał się brak sensownych stacji benzynowych czy parkingów, nawet przy autostradach i drogach krajowych. Znów z drżącym sercem jechaliśmy na rezerwie paliwa wypatrując przy drodze stacji. Jak już się jakaś pojawiła na horyzoncie, to była w opłakanym stanie - chwiejący się barak, dwa wiekowe dystrybutory i znudzona obsługa :-). Na jednej ze stacji korzystaliśmy z toalety, gdzie na ścianach siedziała szarańcza (lub jakieś inne paskudztwo) a pod sufitem gniazdo uwiły sobie jaskółki :-).

Greckie drogi górskie, bo autostrada w budowie


Do granicy grecko - macedońskiej dotarliśmy tuż po godz. 16.00 czasu greckiego. Wybraliśmy to samo przejście, którym wjeżdżaliśmy do Grecji, czyli Nikn-Medzitlije. Tym razem udało się bez żadnych komplikacji.
W Macedonii na początku zawitaliśmy do znanej nam już miejscowości Bitola i na tej samej co ostatnio stacji (porządnej i z łazienką ;-) zatankowaliśmy i zrobiliśmy małą przerwę jedzeniową. Posileni ruszyliśmy w kierunku jeziora Ochrydzkiego i położonej nad nim miejscowości Ochryda. Po drodze znów objazd górskimi drogami - na szczęście krótki. Droga do Ochrydy bardzo nam się spodobała. Wiodła przez lasy, góry, a w przełęczach można było dostrzec ukryte niewielkie wioski. Około godziny 18 dotarliśmy do miejsca docelowego. Szukając parkingu i naszych, zarezerwowanych wcześniej, apartamentów mieliśmy pierwszy kontakt z tubylcami, którzy gorliwie (goniąc nas nawet przez pół miasta na rowerze) oferowali nam noclegi. Ponieważ nieco pogubiliśmy się w terenie wezwaliśmy na pomoc właściciela naszej kwatery, który sprawnie poprowadził nas na parking i podwiózł bagaże. Nocowaliśmy w Villa Old Town prowadzonej przez sympatycznego młodego Macedończyka - Nikolę. Dostaliśmy fajny pokój z widokiem na jezioro. Po rozpakowaniu, ubrani w najgrubsze i jedyne bluzy (na zewnątrz było 13 stopni) wyszliśmy na mały wieczorny rekonesans.
Nasze pierwsze obserwacje:
- w modzie męskiej króluje dres
- na starym mieście królują salony fryzjerskie, oddzielne dla kobiet i mężczyzn, przy czym tych ostatnich jest dużo, dużo więcej i mimo późnej pory są oblegane
- oblegane są też kawiarnie, oczywiście przez panów
Na koniec spaceru obowiązkowa wizyta w piekarni, gdzie kupiliśmy nasz ulubiony bałkański przysmak, czyli burek. Smakował rewelacyjnie!