ANGLIA 2008 r.
Dzień 1. Przylot
Jakoś dolecieliśmy. O dziwo miejsca mieliśmy w kabinie, i to nawet siedzące. Na miejscu pierwszy szok czyli jazda samochodem „pod prąd”. Wymagało to mocnych nerwów szczególnie na rondach. Zamieszkaliśmy w niewielkim miasteczku w centralnej Anglii. Wieczorny spacer po okolicy przyniósł kolejne spostrzeżenia. Przyzwyczajeni do polskiej zabudowy, gdzie każdy stara się odgrodzić od ulicy i sąsiada dwumetrowym płotem zdziwiliśmy się widokiem angielskich posesji. Żadnych ogrodzeń czy choćby niewielkich murków, a w ich miejsce równo przystrzyżona trawa, na którą można wejść bezpośrednio z chodnika. Dodatkowo żadnych zasłon i firan w oknach. Totalny ekshibicjonizm.